czwartek, 28 marca 2024
9.5 C
Swarzędz

Świąteczny przyjaciel, czyli Swarzędzka Opowieść Wigilijna

Obraz zmieniał się jak w kalejdoskopie. Spod kanapy, miejsca gdzie Lusia czuła się bezpiecznie, widać było głównie nogi. W ciągu dnia obserwowała jak przemieszczały się w prawo i lewo. Rozróżniała już te człapiące w brązowych laczkach i energiczne, nieco nerwowe, w niebieskich klapkach. Ale najbardziej podobały jej się delikatnie stąpające nogi w różowych filcowych kapciach. Widząc je czuła w swoim małym psim serduszku spokój.

Zobacz także

- Reklama -

W nocy wychodziła ze swojej kryjówki i mogła spokojnie eksplorować miejsce, w którym znalazła się niespodziewanie kilka dni temu. Obchodziła pokoje po kolei i obwąchiwała ludzi. Wiedziała już gdzie śpią „energiczne klapki”, a gdzie „człapiące nogi”. Kiedy wszyscy spali mogła położyć brodę na pościeli i popilnować „różowych kapci”. Czuła się bezpiecznie. Nigdy tak się nie czuła. Człowiek kojarzył jej się dotąd z krzykiem, biciem lub kopniakiem. Po jednym takim kopniaku została jej pamiątka na całe życie w postaci przekrzywionej łapki.  Przez siedem lat życia człowiek nigdy jej nie pogłaskał. Jakże była zdziwiona kiedy przywieziono ją do schroniska i nikt na nią nie krzyczał. Była tak zaskoczona, że nawet nie próbowała się bronić i pozwoliła się zbadać przez panią weterynarz.

***

Ewa poczuła na sobie czyjś wzrok. Otworzyła oczy i zobaczyła psi pyszczek majaczący w ciemności. Lusia stała przy łóżku i przyglądała jej się z brodą na pościeli. Bała się poruszyć, żeby nie spłoszyć psa. Wiedziała, że jest nadal wystraszony i nieufny. Od zawsze marzyła o przygarnięciu zwierzaka ze schroniska, ale od początku wiedziała, że nie będzie łatwo. Kiedy Piotrek, jej syn, wrócił pewnego dnia z wolontariatu i oświadczył rodzicom, że marzy o zaopiekowaniu się psem, uznała, że to znak i wreszcie uda jej się przekonać męża. W sumie to nawet nie próbowała go przekonywać tylko postawiła przed faktem dokonanym. Pojechała z Piotrkiem do schroniska, gdzie spotkała Lusię, która przeciwieństwie do innych piesków, nie szalała próbując zwrócić na siebie uwagę. Wręcz przeciwnie – leżała w kącie i próbowała być niewidoczna. Ewa wiedziała, że to po nią właśnie przyjechała. Nie mogła pozwolić, aby ten zwierzak spędził resztę życia w samotności i smutku. Opiekunka ostrzegła ich, że piesek jest po trudnych przejściach i nie będzie łatwo. Mieszkał w miejscu, gdzie musiał walczyć z innymi psami o jedzenie a na widok zbliżającego człowieka kuli się i ucieka w kąt. Potrzebuje wyjątkowej cierpliwości i wiele czasu musi minąć zanim zaufa komuś. Jej słowa utwierdziły ich w przekonaniu, że właśnie Lusię muszą zabrać do siebie.

***

Tego dnia Lusia spod swojej kanapy zaobserwowała dziwne zamieszanie. Ludzie przynieśli do domu drzewko i dziwnie je ubrali. Porozwieszali światełka w mieszkaniu i gorączkowo sprzątali. Lusia nie lubiła takiego harmidru – gwałtowne ruchy mogły zapowiadać kopniaka albo cios. Tak podpowiadało jej doświadczenie. Jednak w tym domu nikt dotąd nie zrobił jej krzywdy i instynkt zaczynał podpowiadać, że może spróbować zaufać. Zwłaszcza tej pani w różowych kapciach. Poza tym zapachy, które roznosiły się tego dnia po domu i  jej pusty żołądek sprawiły, że miała coraz większą ochotę wyjść ze swojej kryjówki. W zasięgu jej wzroku, obok nóg w różowych kapciach, stała miska z cudownie pachnącym jedzeniem. Ludzie nieraz ją wołali i zachęcali do sprawdzenia co w tej misce na nią czeka. Dotąd paraliżował ją strach. Jednak głód zaczynał ze strachem zwyciężać.

***

Do kolacji wigilijnej zasiadali w tym roku tylko we trójkę. Kiedy dzielili się opłatkiem ich uwagę przykuł ruch przy kanapie – kryjówce Lusi, która ostrożnie się wyczołgała i stanęła na czterech łapkach.

A już myślałem, że pozostanie tam na zawsze – odezwał się Adam.

Nawet tak nie żartuj – zatroskała się Ewa – Bałam się już, że nam umrze z głodu pod tą kanapą. Chodź Lusiu, zobacz co tam pysznego masz w miseczce.

Łagodny głos pani w różowych kapciach sprawił, że sunia podeszła i pozwoliła się pogłaskać. Ze zdziwieniem odkryła, że dotyk wcale nie musi boleć. Podeszła do miski i ostrożnie zaczęła jeść.

No, to rodzina w komplecie – ucieszył się Piotrek – Czy możemy już zacząć jeść tego karpia?

***

Późnym wieczorem spadł śnieg. Mimo mrozu Lusia w ogóle nie czuła zimna. I wcale nie z powodu wełnianego sweterka, który po Wigilii czekał na nią pod choinką. Ogrzewały ją serca ludzi, obok których spacerowała po swarzędzkim Rynku zostawiając na śniegu ślady łap. Była szczęśliwym psem.

- Reklama -
- Reklama -